środa, 10 listopada 2010

Brzydale popkultury

Mark Hollis
Talk Talk nigdy nie byli ulubieńcami mainstreamu. Nie ma co się dziwić, wystarczy popatrzeć na gębę lead wokalisty, któremu daleko do Simona Le Bon, którego dzielą lata świetlne od boskiego Limahla. A to dziwne, bo w polandzie ludzie kochają brzydotę. Wybierają paskudnego prezydenta, słuchają wieśniackich zespołów i kupują krasnale ogrodowe. Ludzie to chamy, bo dookoła nich wszystko jest pokraczne i brzydkie. Jadą do roboty chujowym autobusem, wszędzie stare próchna, menele albo psie kupy. No i jak tu zaufać ładnemu kiedy rysy na facjacie jak u przodka z czworaków?

Fenomenem Marka Hollisa zajął się Tomasz Beksiński, któremu z turpizmem było po drodze, a tak poważnie to docenił kompozycje Mareczka bo różniły się od kiczowatych ultravoxów, duranów i innych numanów. Ponoć na trzeciej płycie dokonał rewolucji, ja tam nie wiem, na muzyce to się słabo znam. Hollis nie lubił pokazywać się publicznie i tu trzeba mu przyznać order za konsekwencje, bo wszystkie okładki talksów miały jakieś słabe obrazki. Mój ulubiony Mark, to ten z teledysku do life's what you make it. Długa grzywa, emocja w głosie i para wydobywająca się z jego nieproporcjonalnych ust. Fajnie mu było w tych odpustowych winoklach.


     Mark w wersji weird

    Eric Idle jako Mark Hollis, podobni, nie?





1 komentarz:

  1. przecież Hollis nie jest brzydki mi się nawet podoba
    ma taką chłopięcą urodę takiego łobuziaka
    i nie widzę by miał nieproporcjonalne usta omg ale Ty mu nawymyślałeś o_O

    OdpowiedzUsuń